W obliczu narodowej debaty toczącej się (tzn. wytoczonej przez Gazetę Wyborczą i akolitów, a skoro już wytoczonej, to i toczącej się) nad miejscem pochówku Prezydenta RP, podnosi się zagadnienie godności.
Pojawia się wątpliwość, czy Lech Kaczyński odznaczał się tym poziomem i typem godności, który stanowi przepustkę do wawelskiej krypty.
Chciałoby się nie poprzestawać na tym. Zapytajmy:
- czy Lech Kaczyński był dość godny, aby pełnić urząd sprawowany wcześniej m.in. przez Lecha Wałęsę i Aleksandra Kwaśniewskiego?
- czy był dość godny, aby przyjąć wybór na urząd Prezydenta? Czyż nie powinien już wówczas pomyśleć o proporcjach, o cnocie pokory? (trawestując: został wybrany, czyż nie było lepszych?!)
- czy był dość godny, aby wręczać państwowe odznaczenia tym, którzy walczyli o Ojczyznę, a później o nich zapomniano? Czyż nie godniejsi tych działań byli jego poprzednicy?
- czy był dość godny, aby prowadzić suwerenną politykę międzynarodową? Czyż poprzednicy nie byli tego równie godni?
- czy w Końcu był dość godny, aby tą swoją - skądinąd smutną - śmiercią rzucić cień na atmosferę cichego pojednania nad katyńskimi mogiłami dwóch mężów stanu?
No i w końcu, całkiem serio, należy zapytać: jak Wam nie wstyd urządzać awantury nad trumną! Z której studzienki ściekowej wyszli ci wczorajsi manifestanci krakowscy? Kto ich wychował?!